- Nikielski Alan - powiedziałem tym razem nieco głośniej.
- Dokument poproszę - wyciągnąłem z portfela i podałem.
Starsza kobieta spojrzała na mnie, włosy miała spięte w staranny kok. Jej brązowe oczy wydawały się świdrować mnie na wylot, dodatkowo jakby mnie oceniała. Czułem się skrępowany, więc spuściłem wzrok. Westchnęła tylko i wstała z krzesła. Jej kroki się oddaliłyby, po chwili znów się zbliżyła.
- Paczka dla pana. Proszę jeszcze to podpisać. - podała mi jakiś papier. Szybko zrobiłem parafkę, a kobieta podała mi paczkę. Wziąłem ją i wyszedłem. Zrobiłem błąd, że jednak nie zamówiłem tego do domu. Dzień był zimowy, więc bardziej zakryłem się szalikiem i nałożyłem kaptur. W pierwszej chwili miałem zamiar skierować się na przystanek autobusowy, ale biorąc pod uwagę, że zapewne będzie tam dość dużo ludzi, postanowiłem się jednak przespacerować. Może i trochę to zajmie, ale to, co znajduje się w pudełku, zapewne sprawi, że w najbliższym czasie nie będę musiał oglądać tego świata, więc mogę się przejść. Nałożyłem słuchawki i włączyłem jakąś playlistę, nastawiając ją tak głośno by nie słyszeć niczego więcej. Szedłem chodnikiem ze wzrokiem utkwionym w ziemię, wszystko było zagłuszane przez muzykę. Nagle poczułem jakieś uderzenie po prawej stronie i lekko mnie odepchnęło. Uniosłem wzrok, parę kroków przede mną był jakiś chłopak mniej więcej w moim wieku, ale niższy ode mnie. Wydawał się lekko poirytowany i rozmasowywał bok. Najwidoczniej się zderzyliśmy. Jego usta się otwarły i coś powiedział, nie usłyszałem tego oczywiście, ale z ruchu ust można było stwierdzić, że brzmiało to jakiś tak "Uważaj, jak łazisz..." druga część była zapewne jakiś obraźliwym słowem. Nie zważając na niego, po prostu ruszyłem dalej, wymijając go.
Wdech i wydech.
Wyciągnąłem telefon i wyszukałem numer w internecie numer, by zadzwonić i to wyjaśnić. Już miałem wybrać numer, ale wtedy coś zwróciło moją uwagę. Patrzyłem na karton z ukosu i widać było, że powinien być głębszy niż to, co widziałem. Odłożyłem telefon i otworzyłem to, co wcześniej uważałem za spód paczki... pod nim jak się okazał był jeszcze jeden kawałek styropianu, a gdy go wyciągnąłem... w końcu wyczekiwana gra. Penglai World Online. Odetchnąłem. Teraz w końcu mogę zabrać się za grę. Już podszedłem do kanapy i wyciągnąłem cały sprzęt Max Control Virtual Reality, gdy poczułem, że jestem głodny. Zasiadanie do gry o pustym żołądku chyba nie byłoby najmądrzejsze. Nie miałem wyjścia, podszedłem do lodówki... jedyne co znalazłem to sucharki.... zapewne będę musiał zrobić jakieś zakupy, ale to nie teraz. Wziąłem co miałem i szybko zjadłem. W końcu byłem gotowy. Wróciłem na kanapę, nałożyłem hełm i pierścionki, a potem włączyłem urządzenie. Pojawiła mi się przed wzrokiem ikona ładowania, a potem wszedłem do menu.
- Pomocy ! - nadal ten ktoś krzyczał. Przeszukałem teren wzrokiem i znalazłem chyba tego biedaka, co tak krzyczy. Niedaleko najwyższego z drzew stała jakaś klatka, wielkością była podobna do tych dla dużych psów. Podszedłem bliżej by się temu przyjrzeć. W środku stało jakieś stworzenie coś w stylu duszka. Był on mały i biało niebieski. Niektóre części jego ciała wydawały się prześwitywać inne zaś były całkowicie widoczne. Mimo to wydawało się bardzo realistyczne.
- Pomóż mi - poprosił duszek już nie krzycząc - Tam na drzewie jest klucz - wskazał na jedną z najwyższych gałęzi- Błagam... pomóż mi. Nie chcę tutaj dłużej siedzieć. Boję się - kontynuował swoją mowę. Skinąłem tylko głową i ruszyłem we wskazanym kierunku. Zacząłem wspinać się na drzewo, wspomagacze w grze sprawiły, że było to proste, chociaż i tak w jednym momencie prawie spadłem, udało mi się jednak podtrzymać i jakoś się uratowałem. Musiałem wejść prawie na sam czubek. Potem po dość cienkiej (szerokość mojej stopy plus jakieś 3 centymetry) gałęzi musiałem przejść na środek i dopiero tam z jednej z wyrastających gałązek był klucz. Sięgnąłem po niego i w tym momencie się ślizgnąłem, nagle nie czułem nic pod nogami, zacząłem spadać, ale w ostatniej chwili chwyciłem się gałęzi, która ani drgnęła. Klucz jakimś cudem utrzymałem, w pewnym sensie byłem w sytuacji beznadziejnej, nigdy jakoś specjalnie nie trenowałem i... ale przecież to jest gra (zbyt często o tym zapominam). Spróbowałem się dźwignąć rękami i o dziwo mi się udało, potem już z łatwością zszedłem z drzewa. Od razu podszedłem do klatki i ją otworzyłem. Duszek zaczął skakać i latać wokół mnie.
- Wreszcie wolny! Dziękuje ci - w końcu się zatrzymał i uśmiechnął do mnie. Wyglądał przy tym jak przeciętny 5- cio latek. - Teraz w zamian za to, że mnie uratowałeś, oprowadzę cię po mieście! - zaczął iść znowu w kierunku miasta, co zapewne znaczyło, że to dalej quest i nie mam wyboru ruszyłem, więc za nim...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz