poniedziałek, 11 stycznia 2016

Od Helii- c.d. Sinon

Cisza jest niezręczna. Przypatruję się dziewczynce. Jest drobna i niska. Ma łagodne, duże oczy, niebieskie włosy spięte w dwa dziwne warkocze, gęsta grzywka spada na jej wysokie czoło. Trzyma ręce z tyłu, ciało ma napięte. Jej kocie? Lisie? Ucho drga delikatnie. Jest wyraźnie zawstydzona. Zastanawiam się, ile może mieć lat. Przez chwilę nikt się nie odzywa.
- Ja ci pomogę -Przerywam ciszę. Sam się sobie dziwię, ale gdy oblicze Sinon rozjaśnia się, a je drobne usta rozciągają się w uśmiechu, wiem, że podjąłem dobrą decyzję.
- Naprawdę? -Cała twarz jej jaśnieje. Nie mogę się nie uśmiechnąć.
- Jasne -Szczerzę się do niej w odpowiedzi. Przeciskam się pomiędzy Horacym i Nickiem, podchodzę do dziewczynki.
- Jestem Helia -Pochylam się trochę, by nie musiała podnosić głowy.
- A ja Sa.. Sinon -jąka się troszeczkę. Onieśmielam się.
- Chodź, pójdziemy pozabijać parę Taoti.
Mam ochotę wziąć ją za rękę, niczym młodszą siostrzyczkę. Bardzo przypomina mi Anię. Wspomnienie rozpromienionej siostrzyczki biegnącej w moją stronę, jest tak bolesne, że przez sekundę brakuje mi tchu. Ania... Momentalnie się opanowuję, nie pozwalając, żeby radość zniknęła mi z twarzy. Poprawiam pas i związuję włosy rzemieniem.
- Horacy, zaraz wracamy. Graj za mnie, dopóki nie wrócę -oznajmiam mu i wychodzę za błękitnooką dziewczynką na zewnątrz. Cienka, lniana koszula nie daje odpowiedniego zabezpieczenia przed ciepłem.
- Prowadź. Masz mapę w menu -wyjaśniam spokojnie, gdy widzę jej nierozumiejące spojrzenie. Dawno tego nie czułem. Ten dziwny typ cierpliwości zarezerwowany tylko dla młodszego rodzeństwa. Gdy Sinon podąża drogą, a ja za nią, nachodzi mnie myśl, że Ania miałaby teraz 12 lat. Zagryzam policzki od środka i oddycham przez nos. Boję się, że moja maska zniknie, przy nieznanej mi osobie, która najmniej nadaje się na terapeutę, pocieszyciela. Księżyc ujawnia nam drogę, nie potrzebujemy dodatkowego światła.
Nigdy nie korzystałem z pomocy psychologa, nawet gdy wszyscy mi mówili, że tak będzie lepiej. Mimo że wewnętrznie wszystko we mnie się zapadało, gdy w milczeniu przelewałem łzy nad rodzicami i siostrzyczką, kiedy przechodziłem ciężką depresję, nigdy nie chciałem się nikomu zwierzać. Może nie byłem pierwszą osobą na ziemi, która przeżyła coś takiego. Ale nie zamierzałem otwierać mojego wnętrza przed terapeutą, obcym człowiekiem. Przez pierwsze dwa lata jedynym sposobem na radzenie sobie z traumą było zażywanie antydepresantów. Zyskiwałem je różnymi sposobami. Z czasem moje próby okazywały się coraz bardziej desperackie i zrozumiałem, że to do niczego nie prowadzi. Częściej odwiedzałem cmentarz i prowadziłem długie rozmowy z Anią, a raczej jej duchem. Wróciłem do normalności, ale nadal pozostawałem rozbitym naczyniem, nawet Kropelka nic by nie zadziałała.
- To tutaj -szepcze Sinon, przerywając moje rozmyślania, i schyla się za niedużym krzaczkiem. Również się chowam i łypię okiem na 5 Taoti. Są to potwory wielkością podobne do dużych psów, mają czaszki w połowie obdarte ze skóry. Umięśnione ramiona są pełne wypustek, które tworzą twardy pancerz. Chodzą na czterech łapach, głowy mają nisko pochylone, języki liżą praktycznie podłoże. Cicho wyjmuję sztylety. Ich ostrza lśnią, odbijając blask księżyca.
- Jesteś gotowa? -pytam. Dziewczynka tylko kiwa głową. Biorę głęboki wdech i z nożami w obu dłoniach wskakuję pierwszemu potworowi na plecy.
- To było niesamowite! -cieszy się Sinon.- Najpierw wziąłeś go z lewej, a potem z góry. Wow.
Patrzyła na mnie z uwielbieniem.
- Nauczysz mnie tak? -pyta.
- Jak zdobędziesz drugą broń, to może -śmieje się. Przed naszymi oczami pojawia się szyld Gospody.- No idź.
Klepię ją po plecach, a ona rozpromieniona, że udało się jej przejść następny quest, tanecznym wręcz krokiem wchodzi do karczmy. Uśmiecham się ostatkiem sił. Jestem wykończony. Patrzę na godzinę. Po 23. Spędziłem w tej grze 11 godzin! Wybieram napis wyjście, a przed zdewirtualizowaniem, widzę tylko dwa czarne węgielki w ciemności, inaczej znane, jako oczy Moiry.
Dym drapie mnie w płuca. Czuję płomienie liżące mi ciało. Gorąco otacza moją sylwetkę, próbując wyssać ze mnie soki. Ledwo przytomny przytrzymuję się ramienia ciemnoskórego strażaka, który prowadzi mnie do wyjścia. Popiół osiada się na ściankach moich wymęczonych płuc. Prawie nie rejestruję tego, co się wokół mnie dzieje. Moje myśli zajmuje tylko moja rodzina.
Mama.
Tata.
Ania.
W moim umyśle te słowa, pojawiają się, powtarzane niczym mantra. Odkasłuję, ale to nie pomaga. Słyszę odgłos rozwalającego się sufitu.
Chłód posadzki łagodzi ból palonego ciała. Po fakturze domyślam się, że to asfalt. Przewracam się na brzuch i próbuję zwrócić zawartość żołądka. Niestety, oczyszczam się tylko z żółci.
- Chłopak żyje! -mówi lekarz, który klęka koło mnie. Nie obchodzi mnie to. Jedynym na czym się skupiam, jest drobne ciałko, które kładą obok mnie. Ktoś mierzy jej puls. Potem powoli unosi głowę, a ja już wiem. Z mojego gardła wydobywa się przerażający krzyk.



Krople wody obijają się o moje ciało, a ja przypatrując się moim bliznom na brzuchu i udach, staram się opanować drżenie po najgorszym wspomnieniu mojego życia.


<troszku dramy, c.d. Sinon, Moira lub kto chce>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz