Gdy wchodzę do domu, czuję zapach spaghetti i od razu wiem, że dzisiaj wuj gotuje. Felicia, jego żona, rzadko daje mu się dorwać do kuchni, w obawie przed zatruciem pokarmowym, ale czasami daje mu poeksperymentować. Od kiedy wujek nauczył się robić pitę, tortillę i spaghetti, robi te trzy dania zawsze, gdy on gotuje. Ściągam kurtkę i odkładam ją na wieszak.
- Adam? To ty? -słyszę ciepły głos wuja, dobiegający z kuchni.
- Hej, Ad -krzyczy Robert. Ignacy raczy mnie tylko krótkim burknięciem. Jest zajęty rozpakowywaniem jakiegoś kartonowego pudła. Idę do salonu, który równocześnie jest połączy z kuchnią. Odgradza je tylko barowy, metalowy stolik. Wujek Grzegorz wyciera brudne dłonie w fartuch z napisem: Kiss the Cook i uśmiecha się do mnie.
- Jak było w kościele? -pyta.
- Zimno -streszczam mu całą mszę.- Chyba oszczędzają na ogrzewaniu.
- Wybacz, że z tobą nie poszliśmy. Bałem się zostawić Ignacego samego w domu. Wiesz, dziś miała przyjść ta paczka.
Rzucam mojemu kuzynowi spojrzenie spod jednej brwi.
- A więc maluszek Ignaś nie może zostać sam w domu? -tłamszę uśmiech. Ignacy wcale nie jest już taki mały. Niedawno skończył 13 lat. Bardzo wyczekiwał tego dnia. Felicia była bardzo surowa w swych zasadach. Nie pozwalała im grać w gry, które miały wyższy zakres wiekowy, niż ich faktyczne lata. A ta nowa gra była od 13 lat. Był na nią tak zafiksowany, że nie myślał o niczym innym. Patrzę, jak jego chude dłonie rozrywają pudełko. Oczy mu aż lśnią. Nawet nie zauważa zaczepki. Robert też jest zachwycony. Może myśli, że uda mu się zagrać. Płonne marzenia. Ignacy kończy rozpakowywanie i wyjmuje dwa zestawy MCVR. Najnowsza technologia. Jednak coś mi się nie zgada
- Czemu są dwie? -pytam i wyrywam Ignacemu jedną z nich. Nie protestuje i ogląda drugie z zachwytem.
- Niespodzianka! -wykrzykuje wujek i unosi dłonie. Gdy widzi, że się nie uśmiecham, opadają mu ręce.
- Ale dlaczego? -Staram się panować nad głosem. Od lat próbuję nie narzucać się wujostwu. Nie sprawiam im problemów, nie proszę o nic, nie biorę nawet dokładki mojej ulubionej potrawy! Zawsze czułem się źle, że muszą się mną opiekować. A zresztą... Nawet tego nie potrzebowałem. Dawno odkryłem, że przedmioty materialne mają dla mnie znikomą wartość.
- Pomyśleliśmy sobie z Felicią, że byłoby ci miło -mówi wuj, a ja hamuje złość. Wymuszam wdzięczny uśmiech. Czuję się źle. To cholerstwo jest okropnie drogie.- Idź je przetestuj.
Wujek myśli, że naprawdę się cieszę. Nie chce psuć jego wizji. Biorę MCVR i idę do swojego pokoju na piętrze. Mój pokój jest zwykły. Nie ma tu zbyt wielu rzeczy osobistych, jakbym miał zamiar w każdej chwili się wyprowadzić. Proste, drewniane łóżko jest umieszczone pod oknem, w specjalnej wnęce. Jest regał na książki zapełniony moimi ulubionymi tytułami, czarna szafa i biurko z komputerem w dziwnej białej obudowie. Obok niego leżą ułożone w stertę gry, które pomimo moich protestów dostawałam w każde urodziny. Rzucam MCVR-em w stronę łóżka. Źle celuję i zestaw spada na hebanową podłogę. Wzdycham i z poczucia obowiązku podnoszę go i kładę porządnie na łóżku. Biję się z myślami. Z jednej strony mam wrażenie, jakbym wykorzystywał moje wujostwo. Ale z drugiej strony bardzo chciałbym zobaczyć, czemu ta gra zyskała najwyższe noty na popularnej stronie gamerskiej.
Ciekawość zwycięża.
- Adam? To ty? -słyszę ciepły głos wuja, dobiegający z kuchni.
- Hej, Ad -krzyczy Robert. Ignacy raczy mnie tylko krótkim burknięciem. Jest zajęty rozpakowywaniem jakiegoś kartonowego pudła. Idę do salonu, który równocześnie jest połączy z kuchnią. Odgradza je tylko barowy, metalowy stolik. Wujek Grzegorz wyciera brudne dłonie w fartuch z napisem: Kiss the Cook i uśmiecha się do mnie.
- Jak było w kościele? -pyta.
- Zimno -streszczam mu całą mszę.- Chyba oszczędzają na ogrzewaniu.
- Wybacz, że z tobą nie poszliśmy. Bałem się zostawić Ignacego samego w domu. Wiesz, dziś miała przyjść ta paczka.
Rzucam mojemu kuzynowi spojrzenie spod jednej brwi.
- A więc maluszek Ignaś nie może zostać sam w domu? -tłamszę uśmiech. Ignacy wcale nie jest już taki mały. Niedawno skończył 13 lat. Bardzo wyczekiwał tego dnia. Felicia była bardzo surowa w swych zasadach. Nie pozwalała im grać w gry, które miały wyższy zakres wiekowy, niż ich faktyczne lata. A ta nowa gra była od 13 lat. Był na nią tak zafiksowany, że nie myślał o niczym innym. Patrzę, jak jego chude dłonie rozrywają pudełko. Oczy mu aż lśnią. Nawet nie zauważa zaczepki. Robert też jest zachwycony. Może myśli, że uda mu się zagrać. Płonne marzenia. Ignacy kończy rozpakowywanie i wyjmuje dwa zestawy MCVR. Najnowsza technologia. Jednak coś mi się nie zgada
- Czemu są dwie? -pytam i wyrywam Ignacemu jedną z nich. Nie protestuje i ogląda drugie z zachwytem.
- Niespodzianka! -wykrzykuje wujek i unosi dłonie. Gdy widzi, że się nie uśmiecham, opadają mu ręce.
- Ale dlaczego? -Staram się panować nad głosem. Od lat próbuję nie narzucać się wujostwu. Nie sprawiam im problemów, nie proszę o nic, nie biorę nawet dokładki mojej ulubionej potrawy! Zawsze czułem się źle, że muszą się mną opiekować. A zresztą... Nawet tego nie potrzebowałem. Dawno odkryłem, że przedmioty materialne mają dla mnie znikomą wartość.
- Pomyśleliśmy sobie z Felicią, że byłoby ci miło -mówi wuj, a ja hamuje złość. Wymuszam wdzięczny uśmiech. Czuję się źle. To cholerstwo jest okropnie drogie.- Idź je przetestuj.
Wujek myśli, że naprawdę się cieszę. Nie chce psuć jego wizji. Biorę MCVR i idę do swojego pokoju na piętrze. Mój pokój jest zwykły. Nie ma tu zbyt wielu rzeczy osobistych, jakbym miał zamiar w każdej chwili się wyprowadzić. Proste, drewniane łóżko jest umieszczone pod oknem, w specjalnej wnęce. Jest regał na książki zapełniony moimi ulubionymi tytułami, czarna szafa i biurko z komputerem w dziwnej białej obudowie. Obok niego leżą ułożone w stertę gry, które pomimo moich protestów dostawałam w każde urodziny. Rzucam MCVR-em w stronę łóżka. Źle celuję i zestaw spada na hebanową podłogę. Wzdycham i z poczucia obowiązku podnoszę go i kładę porządnie na łóżku. Biję się z myślami. Z jednej strony mam wrażenie, jakbym wykorzystywał moje wujostwo. Ale z drugiej strony bardzo chciałbym zobaczyć, czemu ta gra zyskała najwyższe noty na popularnej stronie gamerskiej.
Ciekawość zwycięża.
Moje doświadczenie z gier online jest znikome. Raz tylko grałem z kolegą z klasy, Damianem, w Elder Scrolls: Elizjum. Reszta gier MMO po prostu mnie nie interesowała. Nie potrzebowałem innych graczy, by odczuć klimat gry. Zdecydowanie lepiej przechodziło mi się je w pojedynkę, kiedy nikt nie krzyczał: ku*wa! Za każdym razem, gdy coś nie poszło po jego myśli. Jednak chcę zagrać w PWO. Choć Helii, mojemu avatarowi(nie pytaj, czemu go tak nazwałem), nie wróżę dłuższego życia, niż kilka godzin.
Gra szybko się ładuje. Główne menu znika i pojawiam się w środku tętniącego życiem miasta. Czuję zapach przypraw, potu i kurzu. Słyszę nawoływania kupców i widzę mieszkańców Yono, którzy są tak różnorodni, że nikt by nie narzekał na rasizm. Niepewnym krokiem przemierzam ulice. Yono wygląda, jak połączenie starożytnej Jerozolimy i chińskiego miasteczka, trochę później. Podoba mi się. Ma swój niepowtarzalny charakter. Trafiam na obrzeża miasta. Jestem zmęczony i trochę spocony, bo temperatura dochodzi do 35 stopni. Lecz czuję też... zachwyt. Twórcy tej gry są za przeproszeniem zajebiści. Te efekty. Dla doświadczenia sprawdziłem odpowiedzi niektórych przypadkowych przechodniów. Były zaskakująco realistyczne. Nie wyklepane, jak w reszcie gier, które znam.
Nagle słyszę krzyk.
- Pomocy! Niech ktoś mi pomoże! Proszę!
Głos nawoływań dochodzi z niedaleka. Idę w ich stronę. Odtrącam na bok krzaki i po chwili widzę małego, niebieskiego duszka uwięzionego w metalowej klatce. Rozglądam się za niebezpieczeństwem, ale nikogo więcej tu nie ma.
- O! Wybawiciel! -Duch widzi mnie i podrywa się.- Panie, pomóż mi się uwolnić z tego więzienia.
- Jak się tu znalazłeś? -pytam i podchodzę do niego.
- Wredne dzieci postanowiły pobawić się moim kosztem i uwięziły mnie tutaj! Klucz zostawiły na tamtej gałęzi.
Wyciąga palec przez kraty i pokazuje mi gałąź. Przed moimi oczami pojawia się pasek z zapytaniem, czy akceptuje quest. Klikam tak.
- Dlaczego się nad tobą tak znęcały? -ciągnę rozmowę dalej, sprawdzając, jak dobrze jest stworzony.
- Demoniczne dzieci potrafią być naprawdę okrutne. Ja tylko...
- Demoniczne dzieci? -przerywam mu. Chwytam się najniższej gałęzi i podciągam się. Nie jest to dla mnie większym wyzwaniem.
- Tak. Potomstwo demonów. Wyjątkowo złośliwe, ale jeszcze nie niebezpieczne.
Wdrapuje się wyżej i łapię klucz. Jest chłodny i ciężki. Nadal zdumiewa mnie, że wszystko jest takie... realistyczne. Zeskakuję na dół i otwieram klatkę.
- Uratowany! -cieszy się duszek. Tańczy przede mną taniec radości.
- Jak masz na imię? -zadaję pytanie.
- Apogelisemnuhoracy -pręży się dumnie duszek.- Do usług.
Staram się nie parsknąć śmiechem. Autorzy mają wyobraźnię.
- Będę nazywał się Horacym. Tak jest mi łatwiej -wyjaśniam.
- Mój panie, w zamian za uratowanie mi życia, chcę cię oprowadzić po mieście. Nikogo innego lepszego nie znajdziesz.
Mimo że nie jestem zbyt towarzyski zgadzam się i idziemy do aglomeracji. Horacy co kilka chwil pokazuje mi coraz to ciekawsze budynki, opowiada historie i mówi, jak gdzie trafić. W sumie jest dobrym przewodnikiem. Słońce powoli się chowa za horyzontem. Powietrze jest lżejsze, a temperatura spadła.
- Witaj, podróżniku. Widzę, że jesteś tu nowy -Na początku nie kojarzę, że to do mnie. Zdezorientowany obracam kilka razy głową, żeby się upewnić. Handlarz, bo to on mnie zaczepił, śmieje się.
- Tak do ciebie mówię. Podejdź, chłopcze -Macha na mnie ręką. Jest postawnym mężczyzną o szerokich barkach i kwadratowej szczęce, gładko zgolonej. Ubrany jest w kosztowne szaty. Przed sobą ma rozstawiony kram z bronią.
- Może jakaś darmowa broń na start? -Uśmiecha się przyjaźnie i ręką pokazuje swoje narzędzia zbrodni. Przed moją twarzą majaczy okienko: Czy chcesz rozpocząć następny quest?
Kącik moich ust się unosi i wybieram: tak.
- To co wybierasz? -pyta niespiesznie. Biorę do ręki noże i przyglądam się lśniącym ostrzom.
- Biorę te.
Nagle słyszę krzyk.
- Pomocy! Niech ktoś mi pomoże! Proszę!
Głos nawoływań dochodzi z niedaleka. Idę w ich stronę. Odtrącam na bok krzaki i po chwili widzę małego, niebieskiego duszka uwięzionego w metalowej klatce. Rozglądam się za niebezpieczeństwem, ale nikogo więcej tu nie ma.
- O! Wybawiciel! -Duch widzi mnie i podrywa się.- Panie, pomóż mi się uwolnić z tego więzienia.
- Jak się tu znalazłeś? -pytam i podchodzę do niego.
- Wredne dzieci postanowiły pobawić się moim kosztem i uwięziły mnie tutaj! Klucz zostawiły na tamtej gałęzi.
Wyciąga palec przez kraty i pokazuje mi gałąź. Przed moimi oczami pojawia się pasek z zapytaniem, czy akceptuje quest. Klikam tak.
- Dlaczego się nad tobą tak znęcały? -ciągnę rozmowę dalej, sprawdzając, jak dobrze jest stworzony.
- Demoniczne dzieci potrafią być naprawdę okrutne. Ja tylko...
- Demoniczne dzieci? -przerywam mu. Chwytam się najniższej gałęzi i podciągam się. Nie jest to dla mnie większym wyzwaniem.
- Tak. Potomstwo demonów. Wyjątkowo złośliwe, ale jeszcze nie niebezpieczne.
Wdrapuje się wyżej i łapię klucz. Jest chłodny i ciężki. Nadal zdumiewa mnie, że wszystko jest takie... realistyczne. Zeskakuję na dół i otwieram klatkę.
- Uratowany! -cieszy się duszek. Tańczy przede mną taniec radości.
- Jak masz na imię? -zadaję pytanie.
- Apogelisemnuhoracy -pręży się dumnie duszek.- Do usług.
Staram się nie parsknąć śmiechem. Autorzy mają wyobraźnię.
- Będę nazywał się Horacym. Tak jest mi łatwiej -wyjaśniam.
- Mój panie, w zamian za uratowanie mi życia, chcę cię oprowadzić po mieście. Nikogo innego lepszego nie znajdziesz.
Mimo że nie jestem zbyt towarzyski zgadzam się i idziemy do aglomeracji. Horacy co kilka chwil pokazuje mi coraz to ciekawsze budynki, opowiada historie i mówi, jak gdzie trafić. W sumie jest dobrym przewodnikiem. Słońce powoli się chowa za horyzontem. Powietrze jest lżejsze, a temperatura spadła.
- Witaj, podróżniku. Widzę, że jesteś tu nowy -Na początku nie kojarzę, że to do mnie. Zdezorientowany obracam kilka razy głową, żeby się upewnić. Handlarz, bo to on mnie zaczepił, śmieje się.
- Tak do ciebie mówię. Podejdź, chłopcze -Macha na mnie ręką. Jest postawnym mężczyzną o szerokich barkach i kwadratowej szczęce, gładko zgolonej. Ubrany jest w kosztowne szaty. Przed sobą ma rozstawiony kram z bronią.
- Może jakaś darmowa broń na start? -Uśmiecha się przyjaźnie i ręką pokazuje swoje narzędzia zbrodni. Przed moją twarzą majaczy okienko: Czy chcesz rozpocząć następny quest?
Kącik moich ust się unosi i wybieram: tak.
- To co wybierasz? -pyta niespiesznie. Biorę do ręki noże i przyglądam się lśniącym ostrzom.
- Biorę te.
<cd. ktoś>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz