środa, 30 grudnia 2015

Od Ronnie - c.d. Nico

Jestem uzależniona od gier komputerowych. Odkryłam to dopiero dzisiaj, gdy cały dzień myślałam tylko o tym, żeby wejść do tego surrealistycznego świata. Wstając rano od razu przyszło mi na myśl jedno - MCVR. Chciałam już nawet symulować chorobę, jednak przypomniał mi się Jack. Praktycznie to tylko dzięki niemu w ogóle wracałam do tego wymiaru. To on był mostem łączącym mnie i real.
Z ledwością zwlekłam się z łóżka, wykonałam podstawowe poranne czynności i wrzuciłam byle jakie książki do plecaka. Wczoraj nie spałam do 5 rano. Nie tyle grałam w samą grę, co czytałam o historii tego miejsca, mitologii na podstawie której jest oparta. Zaintrygowała mnie. Dla przykładu według chińskich legend świat powstał dzięki Pangu. Mieszkał on w jaju, znajdującym się w głębi chaosu. Kiedy Pangu dorósł i stał się prawdziwym mężczyzną, owo "więzienie" stało się dla niego stanowczo za małe. Postanowił więc otworzyć jajko posługując się dłutem i toporem. Jednak mimo tego, że jego ściany się rozsypały, heros i tak nie mógł się wyprostować. Uniemożliwiał mu to filar łączący Ziemię z Niebem. Załamany, nie wiedział co zrobić w takiej sytuacji. Spędził wiele tysięcy lat rozmyślając, aż w końcu wpadł na pomysł, żeby siłą oddalić od siebie platformy. Pchał je tak mocno, że po około 18 tysiącach lat mógł się swobodnie wyprostować. W ten sposób spełnił swe zadanie - to on stworzył niebo i ziemię. Po osiągnięciu swojego celu, Pangu zginął, a jego szczątki zmieniły się w wiatr, chmury, planety, gwiazdy i inne takie. Najciekawsze w tym wszystkim nie jest sam mit, ale to, że w mitologii egipskiej jest prawie dokładnie tak samo. Według niej pewnego dnia z głębiny morskiej wyłonił się kwiat lotosu, a wraz z nim bóg, stwórca - Atum. (A i tu ciekawostka, zrobił to przez masturbację.. nie żartuję, tak podają starożytne zapiski). Potem zmienił się w ptaka i również stworzył świat. Egipt i Chiny są oddalone o... dużo kilometrów. Nie ma szans, żeby się jakkolwiek skomunikować, a tu proszę - zadziwiająco podobne te dwa mity. Szanowni naukowcy, jak to wytłumaczyć?
Podczas mycia zębów zaczęłam kłócić się z Jack'iem. Wszedł do łazienki i spytał się czy naprawdę musi iść dzisiaj do szkoły.
- Muushhh - "odpowiedziałam" jednocześnie wymachując rękami i starając się uzmysłowić mu, że nie mogę teraz rozmawiać.
- Mus? Zaraz ci przyniosę. - odparł z chytrym uśmiechem. - Czyli nie muszę? Ale fajnie! Jesteś najlepszą siostrą ever! - wyszedł z łazienki.
- Jaaaaaak! Wlaszaj tuutaaj! Mushhishh - zaczęłam go gonić ze szczoteczką w ustach.
- Co mówiłaś? Możesz powtórzyć, bo nie zrozumiałem? - podniosłam go, delikatnie rzuciłam na kanapę i łaskotałam w jego czułe punkty. - Aaaaaaaaa! Zostaw mnie! Pobrudzisz cały dooo... Nieee! Hahahah. - męczyłam go jeszcze kilka minut po czym zostawiłam zwiniętego w kulkę na sofie i ruszyłam do łazienki. Dokończyłam mycie zębów, zabrałam plecak i wróciłam do salonu. Jack siedział na kanapie z naburmuszoną miną.
- Gdzie idziesz? Powiedziałaś, że zostajemy dzisiaj tutaj. - zmarszczył podbródek i zrobił słodkie oczka.
- Nie ma mowy. Wstawaj, musimy się zbierać. - odparłam stanowczym tonem. Nie zamierzam znowu być wzywana do szkoły z powodu tego, że Jack nie chodzi do szkoły.
- Roooonieeee. Proooooooooszę.
- Nie, nie i jeszcze raz nie. - oparłam ręce na biodrach. - Bo zaraz do ciebie podejdę. Uwierz mi, nie chcesz tego. - Jack rzucił mi pełne wyrzutu spojrzenie, jednak grzecznie wstał i zaczął się ubierać. Zrobiłam to samo i już po chwili staliśmy na przystanku autobusowym. Cholera, jak wiało. Kazałam Jack'owi bardziej opatulić się szalikiem. Młody mnie zignorował, a ja tylko przewróciłam oczami. Ach, te dzieci, bardziej fochowate niż gimbaza...




Była 18. Obiad zrobiony, Jack zaopiekowany, dom posprzątany.. no, mniej więcej - w końcu można grać. Dziś czekał mnie drugi quest. Postanowiłam, że dziennie będę robić tylko po jednym, żeby w ogóle kiedykolwiek wracać do prawdziwego świata. Słyszałam, że na późniejszych levelach są coraz dłuższe. Założyłam wszystkie narzędzia, odpaliłam MCVR i weszłam do gry. Znów stałam w małym pokoiku z lustrem. "Graj", "Usuń", "Wyjdź z gry". Rozglądałam się za innymi przyciskami, ale żadnego więcej nie było. Co do kurwy? A gdzie jest "Modyfikuj"?! "Edytuj"?! Cokolwiek?! No nie... no kurwa no nie... Boże czy ty to widzisz? W jakie gówno się wpierdoliłam! Całe życie z tą przesłodzoną, różowiutką małpą! Agh... Walić, potem wygooglam co z tym zrobić. Póki co muszę zaliczyć kolejnego questa.



Coś mi nie pykło tyle powiem... ale może zacznę od początku. Otóż kulturalnie weszłam sobie do gry Barbi'ą i zaczepił mnie pewien NPC. Przedstawił się jako Handlarz Broni, a gdy dowiedział się, że mam dopiero drugi level, zaproponował mi darmową broń na start. Już myślałam, że mam wyjątkowego farta, jednak po chwili przede mną pojawiło się okienko, a ja już wiedziałam, że to tylko zwykły quest, który każdy musi zaliczyć. Pokazał mi różne rodzaje broni: od mieczy, katan i sztyletów, przez szpady, noże, aż do toporów, łuków i proc. Zaczęłam się zastanawiać nad toporem (zadawał największy damage), ale przypomniałam sobie o wyglądzie mojej postaci i od razu oczami wyobraźni ujrzałam małą dziewczynkę wyjmującą nagle topór większy od niej samej i walącą jakiegoś stwora. Nieee, to nie może istnieć. Po dłuższej chwili wybrałam dwa, średniej długości sztylety - nie zadawały tylu obrażeń co inne bronie, jednak dawały też trochę punktów do zwinności i prędkości ataku. Jedynym moim problemem było zakradnięcie się na tyły wroga. Zanotowałam sobie w myślach najważniejsze punkty co do dalszego wyposażenia mojego avatara i wyobraziłam sobie całokształt tej postaci. To było to. Handlarz podpowiedział mi, że w pobliżu północnej bramy chodzą Taotie, cokolwiek to jest, a ja niemal od razu udałam się na miejsce. Po kilku minutach marszu zauważyłam pewne stworzenia. Wyglądały zupełnie jak te... no... wiem! Gargulce! Widziałam je już wcześniej w jakiejś grze. Przyczaiłam się na jednego osobnika, rozpędziłam się i skoczyłam bestii na plecy. Trzymając się na grzbiecie kolanami, wyciągnęłam sztylety i wbiłam je z całej siły w monstrum. Potwór padł, a po chwili jego ciało się rozpłynęło. Siedziałam teraz na trawie. Kątem oka zauważyłam ładujący się do 2% pasek expa. Nieźle, zabiję jeszcze takich 50 i kolejny level. Nagle poczułam ból na plecach. Przeraziłam się - był okropnie realistyczny - i natychmiast zerwałam się na równe nogi. Miałam przerąbane. Przede mną stało 6 Taotii. Zdążyłam tylko zobaczyć napinanie się ich mięśni i po chwili potwory rzuciły się na mnie. Na całe szczęście mój dobrze wypracowany instynkt był niezawodny i w porę przeturlałam się w bok. Potem szybko wskoczyłam na grzbiet najbliższego gargulca i wbiłam ostrza. Dalej, w ułamku sekundy, zeszłam z niego, a sztylety znajdowały się teraz w brzuchu następnego. Niestety, nie byłam wystarczająco silna i za płytko je wcisnęłam.  Osobnik nie zdechł zgodnie z zamierzeniem, tylko brutalnie odepchnął mnie na trawę. Zanim dosięgły mnie jego szpony, bezlitośnie ucięłam mu łapę i rzuciłam się do ucieczki. Co jak co, ale nie jestem taką potęgą wszechświata, żeby na 2 lvl walczyć z 6-osobową grupą krwiożerczych bestii. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak trudna jest ta gra dla graczy solo. Praktycznie... Teoretycznie też niemożliwa.



Nienawidziłam się za to, że aktualnie biegłam cała poharatana, z jedną raną ciętą przez środek miasta, goniona przez bandę Taotii. Inni gracze rzucali mi zaskoczone i jednocześnie zdziwione spojrzenia. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że w ich oczach widziałam też litość. Nie cierpiałam tego. Na pogrzebie matki, po zresztą też, byłam przez nią osaczona. Dość się na nią wtedy napatrzyłam i dość ludzi mi wtedy współczuło. Odwróciłam się i rzuciłam sztyletami do tyłu. Trafiłam jednego gargulca w oko, a drugiego w łapę. Monstra nawet nie zwróciły na nie uwagi i dalej za mną biegły. Słabłam, brnęłam coraz wolniej, a one powoli mnie doganiały. Ach... Czemu jestem taka słaba? Wtedy, nagle zdarzył się cud. No dobra, może nie tyle cud, co moje wybawienie. Stwory zostały zaatakowane przez niesamowitą, białowłosą dziewczynę. Walczyła ona kataną, jednak po chwili obok niej pojawił się.. duch? Nie, to demon. Pamiętam, że wyznawczynie jednego z Nieśmiertelnych mogły je przyzywać i wzywać do walki. Razem były niepokonane. Dziewczyna w mgnieniu oka poradziła sobie z bestiami i przybiła piątkę ze swoim demonem. Później na chwilę zawiesiła na mnie wzrok i przewróciła oczami. Ooo nie. To mnie teraz wkurwiłaś, kochaniutka.
- Nie musiałaś mi pomagać. Doskonale radziłam sobie sama. - powiedziałam najgorsze, co mogłam w takiej sytuacji, ale w sumie zwisało mi to.
- Taak, właśnie widziałam. To czemu tak piszczałaś? - zawiązała ręce na klatce piersiowej.
- Słucham? Ty chyba głupia jesteś. To nie byłam ja, tylko ta smarkula tam przy straganach. - wskazałam głową dziewczynkę, która stała w podanym przeze mnie miejscu. Patrzyła na nas oszołomiona, a oczy prawie wylatywały jej z orbit.
- Ja? Głupia? Właśnie wyratowałam twój chochlikowaty tyłek przed tymi potworami, a ty mnie tak nazywasz? Miałabyś w sobie trochę wdzięczności! - nastolatka pokręciła głową.
- Hej, proszę was, bez kłótni, okej? Wyjaśnijmy to normalnie. - do rozmowy wtrącił się chłopak. Miał odcień włosów podobny do moich (tak, był rudy) i zielone oczy, które patrzyły się na mnie z ciekawością. Był chudy. Jestem pewna, że mogłabym policzyć jego żebra gołym okiem. - Może wejdziemy do tej karczmy? - zaproponował. Rozejrzałam się wokół. Faktycznie, zebrało się dużo graczy-gapiów. Kiwnęłam głową i udaliśmy się na miejsce.


< Aya? C: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz